Draco Malfoy po raz kolejny w przeciągu jednego dnia zastanawiał się, co do cholery wyprawiał. Najpierw całkiem niepotrzebnie podszedł do rozbitego samochodu tylko po to, żeby znaleźć w nim jednego ze swoich odwiecznych wrogów, a teraz siedział w poczekalni szpitala św. Munga. Błoto spływało mu z butów na białą, błyszczącą posadzkę.
Kiedy piętnaście minut wcześniej teleportował się tam, ociekając wodą, a w ramionach trzymając nieprzytomną Gryfonkę, wydawało mu się, że postępuje właściwie. Jednak miał wystarczająco dużo czasu, żeby dojść do wniosku, że to, co zrobił, było po prostu niedorzeczne. On, Draco Malfoy, nie słynął z postępowania w sposób właściwy. Nie był znany również z tego, że wnosił do szpitala krwawiące i nieprzytomne mugolaczki. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to przez niego Granger znajdowała się w takim stanie, przecież to on aportował się na środek śliskiej jezdni. Ba! Sam mógł zginąć przez tę nieprzemyślaną decyzję. Właśnie, nieprzemyślaną. Ostatnimi czasy wszystko, co robił, wydawało się być niepoparte żadną racjonalną decyzją.
Dlatego, nie myśląc już wiele, wstał z trzeszczącego krzesła i ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Nie miał zamiaru zostawać tam ani chwili dłużej i narażać się na zdziwione spojrzenia ludzi, którzy do tej pory znali go tylko z tego, że był synem jednego z najgroźniejszych śmierciożerców. Przy odrobinie szczęścia Granger też nie będzie pamiętała, że był w to wszystko zamieszany i cała sprawa stanie się tylko kolejnym, niewygodnym elementem jego przeszłości. Blondyn zdążył przejść już prawie cały korytarz, kiedy usłyszał wołanie za swoimi plecami.
— Panie Malfoy?! Proszę zaczekać, gdzie pan się wybiera? — Malfoy obrócił się na pięcie i ujrzał niskiego, krępego uzdrowiciela, który badał Granger przed kilkunastoma minutami. Na rękawie żółto-zielonej szaty miał zaschniętą krew, a na policzkach wykwitły mu rumieńce od biegu za blondynem. Co za ofiara losu, pomyślał Draco, ostatkiem sił powstrzymując się od wypowiedzenia tego na głos.
Kiedy piętnaście minut wcześniej teleportował się tam, ociekając wodą, a w ramionach trzymając nieprzytomną Gryfonkę, wydawało mu się, że postępuje właściwie. Jednak miał wystarczająco dużo czasu, żeby dojść do wniosku, że to, co zrobił, było po prostu niedorzeczne. On, Draco Malfoy, nie słynął z postępowania w sposób właściwy. Nie był znany również z tego, że wnosił do szpitala krwawiące i nieprzytomne mugolaczki. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że to przez niego Granger znajdowała się w takim stanie, przecież to on aportował się na środek śliskiej jezdni. Ba! Sam mógł zginąć przez tę nieprzemyślaną decyzję. Właśnie, nieprzemyślaną. Ostatnimi czasy wszystko, co robił, wydawało się być niepoparte żadną racjonalną decyzją.
Dlatego, nie myśląc już wiele, wstał z trzeszczącego krzesła i ruszył korytarzem w kierunku wyjścia. Nie miał zamiaru zostawać tam ani chwili dłużej i narażać się na zdziwione spojrzenia ludzi, którzy do tej pory znali go tylko z tego, że był synem jednego z najgroźniejszych śmierciożerców. Przy odrobinie szczęścia Granger też nie będzie pamiętała, że był w to wszystko zamieszany i cała sprawa stanie się tylko kolejnym, niewygodnym elementem jego przeszłości. Blondyn zdążył przejść już prawie cały korytarz, kiedy usłyszał wołanie za swoimi plecami.
— Panie Malfoy?! Proszę zaczekać, gdzie pan się wybiera? — Malfoy obrócił się na pięcie i ujrzał niskiego, krępego uzdrowiciela, który badał Granger przed kilkunastoma minutami. Na rękawie żółto-zielonej szaty miał zaschniętą krew, a na policzkach wykwitły mu rumieńce od biegu za blondynem. Co za ofiara losu, pomyślał Draco, ostatkiem sił powstrzymując się od wypowiedzenia tego na głos.
— Raczej nie jestem tu już do niczego potrzebny, wracam do domu — odpowiedział za to, siląc się na uprzejmy ton. Magomedyk zmarszczył brwi i podszedł bliżej.
— Panna Granger właśnie się obudziła. Chce pana widzieć. — Mężczyzna brzmiał, jakby to, co powiedział, było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Otóż nie. Blondyn nie zamierzał odwiedzać Gryfonki. Bo niby co mógłby jej powiedzieć? Przepraszam, że przeze mnie prawie zginęłaś, a twój samochód wygląda jak po spotkaniu z Bijącą Wierzbą? Po pierwsze, Granger sama sobie była winna, że nie skupiała się na drodze, a po drugie Draco Malfoy nie przepraszał. A przynajmniej tak było do tej pory. Sądząc jednak po tym, jak się tamtego wieczora zachowywał – mogło być różnie.
Kiedy tak bił się z myślami, uzdrowiciel, przestępując z nogi na nogę, powiedział:
Kiedy tak bił się z myślami, uzdrowiciel, przestępując z nogi na nogę, powiedział:
— Niech się pan tak nie przejmuje, wydaje mi się, że chce panu podziękować.
— Chyba pan zwariował! Ja się nie przejmuję. Po prostu… Jestem zmęczony, muszę wracać — odparował, zirytowany uwagą magomedyka. Prychnął pod nosem. Granger chciała mu podziękować? Wyglądało na to, że nie pamiętała, kto sprawił, że rozbiła się o drzewo. Tym lepiej dla niego, dzięki temu w spokoju mógłby wrócić do domu i odespać ten beznadziejny dzień.
Uzdrowiciel nadal wpatrywał się w niego.
— I tak musi pan podpisać kilka dokumentów, nie może pan tak po prostu wyjść. Podczas kiedy ja wszystko przygotuję, pan może pójść do chorej. To zajmie tylko kilka minut. — powiedział mężczyzna stanowczym głosem. Jego zmarszczone brwi i srogi ton zupełnie nie pasowały do aparycji rubasznego wujaszka. — Zależy jej — dodał łagodniejszym tonem.
Malfoy skrzywił się zirytowany, ale niechętnie skinął głową.
— Dobrze, niech będzie. Pięć minut i ani chwili dłużej. Nie mam czasu na głupoty! — warknął, już żałując swojej decyzji.
Uzdrowiciel klasnął w pulchne dłonie, zadowolony, i odwrócił się, prowadząc Dracona do sali, w której leżała Granger. Przechodząc obok krzesełek, machnął niedbale różdżką zmywając z podłogi ślady błota, które pozostawił wcześniej Malfoy. Otworzył zamaszyście drzwi i wszedł do pomieszczenia emanując samozadowoleniem.
Kiedy blondyn przekroczył próg sali, od razu ujrzał leżącą w łóżku, bladą i posiniaczoną brunetkę. Rany na jej twarzy zostały już opatrzone, a sińce posmarowane maścią, której zapach czuć było na kilometr. Uwagę Malfoya przykuła ręka dziewczyny, owinięta grubą warstwą bandaży. Wyglądało na to, że jednak nie wyjdzie z wypadku bez szwanku. Granger miała zamknięte oczy i lekko uchylone usta.
— Widzi pan? Śpi. Nic tu po mnie — powiedział Draco i odwrócił się do wyjścia.
— Nie śpię, Malfoy. Nie uciekniesz tak szybko — słaby głos dziewczyny rozległ się w pomieszczeniu. Blondyn obrócił się ponownie i spojrzał na Gryfonkę. Przyglądała mu się z dziwną mieszanką emocji – zaskoczeniem, złością i… tak, to zdecydowanie była wyższość. Granger przecież nie umiała patrzeć inaczej. A już zwłaszcza na niego. Od razu poczuł wzmagające się uczucie złości, które towarzyszyło mu przez tyle lat za każdym razem, kiedy przebywał w towarzystwie świętej trójcy Hogwartu. I choć teraz brunetka była sama i w dodatku zupełnie niegroźna – leżała przecież poobijana w szpitalnym łóżku – poczuł również nieodpartą chęć bronienia się. Tak było zawsze, nie mógł pozbyć się tego uczucia, choćby chciał. Wyglądało jednak na to, że Granger była daleka od atakowania kogokolwiek. Wskazała ręką na stojące obok łóżka krzesło.
Malfoy uniósł tylko brwi.
Malfoy uniósł tylko brwi.
— Siadaj, przecież cię nie pogryzę. — Brunetka uśmiechnęła się kpiąco, w dalszym ciągu wskazując mu miejsce.
— Nie rozkazuj mi — prychnął blondyn — ciesz się za to, że w ogóle masz jeszcze czym gryźć.
Zaśmiał się złośliwie i usiadł. Gryfonka zmarszczyła brwi, ale nie wydawała się być dotknięta jego uwagą.
— Uprzejmy jak zwykle — powiedziała za to, lekko rozbawiona jego słowami.
— Za to ty jakby straciłaś rezon — odpowiedział Malfoy, uśmiechając się szyderczo, patrząc na jej zabandażowaną rękę — no i włosy. Gdzie się podziała twoja szczota, Granger?
Dziewczyna westchnęła głęboko, przymykając powieki. Po chwili otworzyła oczy, z których ciskały pioruny.
— I teraz cię poznaję — zaśmiał się blondyn kpiąco w odpowiedzi na jej rozdrażnienie.
— Do rzeczy, Malfoy — warknęła dziewczyna — co robiłeś na środku drogi w Merstham?
— Nie twój interes, Granger… — odpowiedział blondyn znudzonym tonem.
— Jesteś pewien? Bo wydaje mi się, że jednak mój. To w końcu przez ciebie omal nie zginęłam, rozbijając się o drzewo! — krzyknęła dziewczyna, unosząc się na poduszkach i opadając na nie po chwili, jęcząc z bólu. Widząc to, Draco zmarszczył brwi.
— Jeżeli wtedy się nie przekręciłaś, to zrobisz to zaraz, jeśli nadal będziesz się tak wiercić. Leż spokojnie.
— Coś ty taki troskliwy, Malfoy? — prychnęła rozdrażniona dziewczyna, jednak w jej głosie można było usłyszeć nutę zaskoczenia.
— Troskliwy? Nie po to cię tu przywlokłem, żebyś zaraz wykorkowała. Nie chcę, żeby moje poświęcenie poszło na marne — odparł szyderczo.
— Oczywiście, bo przecież pomoc osobie, którą się prawie zabiło, to nie obowiązek, a poświęcenie! — wykrzyknęła, zirytowana dziewczyna — Dziękuję ci za ten, jakże heroiczny czyn — dodała zgryźliwie, rumieniąc się ze złości.
— Widzisz? I już dostajesz kolorków. Zapuść jeszcze mopa i będziesz wyglądała zupełnie jak za starych lat.
Brunetka wzniosła oczy do nieba i prychnęła zdenerwowana.
— Malfoy, ty się nigdy nie zmienisz. Jesteś tak samo wredny, tak samo złośliwy i podły… — zaczęła wyliczać, jednak blondyn szybko jej przerwał.
— Już, już, oddychaj, Granger. — Blondyn wykrzywił wargi w złośliwym uśmiechu. — Może jednak się zmieniłem? Jak widzisz, przywlokłem cię tu, żyjesz. To wcale nie w moim stylu…
Draco wydawał się sam głęboko zastanawiać nad swoimi słowami. Po chwili jednak z powrotem przywołał na usta swój drwiący uśmieszek, a drobna zmarszczka spomiędzy jego brwi zniknęła.
Hermiona za to uśmiechnęła się przebiegle, wpatrując uważnie w blondyna. Jej mina nie zwiastowała niczego dobrego, więc chłopak już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, jednak ona go uprzedziła.
— A może właśnie ratowanie życia jest w twoim stylu? — zapytała, patrząc na niego w skupieniu. — W końcu już raz mnie uratowałeś — dodała.
Brwi Draco powędrowały wysoko w górę, jego nierozumiejące spojrzenie zdziwiło Hermionę.
— Trzy lata temu? Łazienka na drugim piętrze? Zabiłeś tam Jugsona.
Malfoy prychnął cicho i znów przybrał znudzoną minę.
— Granger, Granger… Gdyby to jeszcze chodziło o ciebie, albo Wieprzleja — zaśmiał się ponuro — zrobiłem to dla siebie, nic dobrego by nie wynikło z waszej przedwczesnej śmierci.
— A ja myślałam, że niczego innego nam nie życzyłeś, jak tylko tego — odpowiedziała lekko urażonym tonem.
— I nadal życzę. Zwłaszcza jak słyszę ten twój przemądrzały ton. — Malfoy nie mógł się powstrzymać od wrednych uwag. Tamtego dnia i tak był wystarczająco miły.
Hermiona ze złości aż zazgrzytała zębami.
— Ile ty masz lat, człowieku?! Naprawdę nie można z tobą rozmawiać…
— Nie wiem, czego ode mnie chcesz, Granger — przerwał jej — wymyśliłaś sobie, że będę tu z tobą siedział i dyskutował, jak byśmy byli najlepszymi przyjaciółmi, a przeszłość nie miała znaczenia!
Draco powoli tracił cierpliwość. Zacisnął dłonie w pięści tak, aż pobielały mu kłykcie. Wcześniej miał wątpliwości, co do tego, czy ją odwiedzić? Cóż, wystarczyła chwila, aby pożałował tego z głębi serca.
Hermiona przymknęła powieki i oddychała ciężko. Znowu pobladła i widać było, że nie czuła się najlepiej.
— Masz rację — zaczęła słabo — nie wiem, co sobie wyobrażałam. Miałam nadzieję, że nie jesteś tak beznadziejnym człowiekiem, za jakiego cię uważałam. Myliłam się.
Malfoy w ciszy obserwował twarz Granger. Zbierał się, żeby coś jej odpowiedzieć, lecz nagle utracił zdolność ripostowania. Westchnął i pokręcił głową, ponownie uśmiechając się kpiąco.
— Zejdź na ziemię, Granger. I przestań rozbijać się o drzewa, bo jeszcze niechcący spełnisz kilka moich marzeń.
Brunetka pokręciła tylko głową w geście rezygnacji i nadal nie otwierała oczu.
— Nie podziękujesz mi? — zapytał chłopak drwiąco, wstając z miejsca i kierując się w stronę drzwi.
— Nie mam za co, Malfoy. Prawie mnie zabiłeś, więc powinnam cię jeszcze potraktować porządnym zaklęciem.
— Niestety, prawie… — Chłopak w dalszym ciągu czerpał przyjemność z robienia nieprzyjemnych uwag. Oboje w jednej chwili poczuli się tak jak przed kilkoma laty na hogwarckich korytarzach.
— Och, wynoś się stąd! — krzyknęła wściekła dziewczyna.
Blondyn, nie zaszczycając jej już ani jednym spojrzeniem, sięgnął ręką do klamki. Ktoś jednak go ubiegł, bo drzwi otworzyły się z rozmachem. Do pomieszczenia wpadło kilka osób. Harry Potter odbił się od klatki piersiowej Malfoya. Był niższy, więc zadarł głowę i przyjrzał się ludzkiej przeszkodzie, która stanęła mu na drodze. Za jego plecami kotłowało się kilka rudych głów. Byli to Ron, Ginny i ich matka. Widocznie wszyscy zostali już powiadomieni o wypadku Hermiony.
— Malfoy? Co ty tu robisz? — zapytał Potter, zdziwiony, po czym sięgnął, by poprawić okulary. Jego szaty jak zawsze były w nieładzie, a włosy miał potargane na wszystkie strony. Widząc to, wargi blondyna automatycznie wygięły się w drwiącym uśmiechu.
— Właśnie wychodziłem — wycedził i minął tłum.
— Hermiono?! Możesz mi to jakoś wytłumaczyć?! — odchodząc, usłyszał krzyk rudzielca, na co jeszcze szerzej się uśmiechnął.
betowała niezastąpiona Patt
Witajcie!
W końcu po długiej przerwie dodaję III rozdział Hello, mam nadzieję, że się podoba.
Bardzo proszę o opinie w komentarzach i dziękuję za wszystkie te, które do tej pory zostawiliście.
Wiem, że wiele z Was woli czytać opowiadania na portalu wattpad, więc postanowiłam i tam wrzucić swoje... dzieło :)
TUTAJ link, zapraszam!
Buziaki,
Indiana